Ostatnie spotkanie jesiennej rundy LZS rozegrał w Przytocznej z zespołem Zjednoczonych- liderem na półmetku rozgrywek o mistrzostwo gorzowskiej klasy okręgowej. Gospodarze z 14 spotkań tylko dwukrotnie schodzili z boiska pokonani, a aż 12 razy odnosili zwycięstwa. Natomiast drużyna LZS-u, która po 8 meczach była wiceliderem, w ostatnich pięciu nie potrafiła zdobyć kompletu punktów. Z tego też powodu nastroje przed potyczką z liderem były raczej minorowe, zwłaszcza, iż w zespole zabrakło Jarka Ostrowskiego, Mateusza Sobeckiego i Michała Omiotka.
Pierwsze minuty meczu zespół prowadzony przez Marka Ułasowca rozgrywał bardzo asekuracyjnie w obronie, nie forsując akcji zaczepnych, a sondując jedynie przeciwnika. W miarę upływu czasu widząc, że rywal nie jest aż taki groźny, goście poczęli coraz raźniej atakować jego bramkę. W pierwszej części gry Daniel Daszczyk i Aleksander Rajnos oddali groźne strzały i byli bliscy zdobycia bramki. Kiedy wszystko wskazywało że goście są bliscy otwarcia wyniku meczu, to gospodarze przeprowadzili dwójkowy kontratak zakończony celnym strzałem po którym schodzili do szatni na przerwę jako zespół prowadzący.
Po zmianie stron boiska gospodarze uskrzydleni prowadzeniem w dalszym ciągu groźnie atakowali bramkę Norberta Rajnosa, szczególnie przy wykonywaniu rzutów rożnych. Goście nie pozostawali dłużni i po stałym fragmencie gry Mateusz Stasiak zdobył wyrównującego gola. Im bliżej końca spotkania tym mniej było widać na boisku dwunastopunktową różnicę pomiędzy liderem a drużyną LZS-u zajmującą 8 lokatę w tabeli. Pod bramkę miejscowego golkipera coraz częściej zapuszczali się Jarek Staszak i Mateusz Sobczak chcąc wykorzystać swój wzrost przy rzutach rożnych, ale ich strzały głową były minimalnie niecelne. Na 10 minut przed końcem spotkania Sobczak strzelił drugiego gola dla przyjezdnych, jednak sędzia główny po konsultacji z bocznym bramki nie uznał. Takiej decyzji zdziwił się nawet Leszek Kopyść- piłkarska legenda Zjednoczonych Przytoczna. W 90 minucie Aleksander Rajnos był w sytuacji sam na sam z bramkarzem gospodarzy i trafił piłką wprost w bramkarza. Odbitą piłkę kopnął jeszcze Eryk Tyszenko, ale jego strzał minimalnie minął słupek bramki.
Po końcowym gwizdku sędziego w szeregach piłkarzy LZS-u zadowolenie mieszało się z niedosytem. Remis z liderem na jego terenie to bardzo miła niespodzianka na zakończenie rundy jesiennej. Konia z rzędem temu, kto przed meczem obstawiłby taki wynik.